Veronika Soloshenko
Dziecięce rysunki pozostawione w domu goszczącej. Zdjęcie wykonane przez bohaterkę tekstu.
Kasia znała Kijów. Kiedyś gościli dziewczynę stamtąd w ramach wymiany szkolnej córki. Zresztą, miało to dość spory wpływ na podjęcie decyzji o goszczeniu. Spodziewali się przyjazdu koleżanki córki, gdy się okazało, że jednak nie dotrze, postanowili pozostać przy swojej decyzji. W Pobiedziskach funkcjonowała specjalna skrzynka e-mailowa, na którą spływały deklaracje o gotowości do goszczenia. Ostatecznie w gminie zgłoszono około 200 domów. Dzięki temu w Pobiedziskach nie powstało ani jedno miejsce zbiorowego zakwaterowania. Mieszkańcy miasta samodzielnie zorganizowali bazę miejsc do ugoszczenia.
Arina nie trafiła jednak do domu Kasi za pośrednictwem gminy. Na którejś z lokalnych stron pomocowych Kasia zobaczyła post: „Kto przyjmie mamę z 3-miesięcznym dzieckiem?”. Z pomocą męża kumy, Arina z bratową trafiły do noclegowni w szkole w pobliskiej miejscowości. Nie było to jednak odpowiednie miejsce dla tak małego dziecka. Kasia sama miała wnuki, miała wszystkie niezbędne rzeczy, a przede wszystkim miała potrzebę, by zaopiekować się tą dwójką. W ten sposób 15 marca związały się ich losy.
Kasia miała obawy. Nie te związane z finansowymi aspektami goszczenia. Strach powodowała trauma, z którą mogli przyjechać jej goście. Kasia czytała artykuły, słuchała podcastów, szukała rekomendacji co do tego, jak powinna zachowywać się wobec osób z PTSD. Nie była jednak gotowa na taką konfrontację.
„Kiedy przychodziliśmy do urzędu załatwić dokumenty, wszyscy patrzyli na nas z żalem. Wyglądaliśmy jak typowe ofiary wojny. 3-miesięczny Saszka był chyba najmłodszym uchodźcą w naszej gminie”.
Kasia szybko jednak odnalazła się w nowej codzienności. Wspólnie z Ariną załatwiły wszystkie formalności, uczestniczyły w spotkaniach integracyjnych, jadły kolacje, spędzały razem czas, obchodziły święta, poznawały swoje rodziny. Bratowa Ariny zawsze była mile widziana w tym domu. Często spędzała u nich czas. Jednak ze względu na warunki i komfort życia, nie mogła u Kasi zamieszkać: „Zrobiłoby się zbyt tłocznie”. Schronienie znalazła w Poznaniu, gdzie również była goszczona, ale w innej formie. Goszczący udostępnił im swoje drugie mieszkanie, z którego mogli korzystać na wyłączność.
Losy osób z Ukrainy decydujących się na wyjazd w poszukiwaniu bezpieczeństwa były zagmatwane. Często wiązały się z koniecznością podjęcia trudnych decyzji. Jedną z nich było pozostawienia dziecka w Polsce pod opieką innego członka rodziny. Bratowa Ariny z synem postanowiła wrócić do Ukrainy: “Kostia miał wkrótce pójść do szkoły, mieli też prywatne sprawy do załatwienia”. Jednak dla 10-letniej dziewczynki był to zbyt duży stres. Matka Lizy wciąż pamiętała reakcje córki na wybuchy w pierwszych dniach wojny. Pojawiło się pytanie, czy Liza może zostać z Ariną i Saszką.
Tak u Kasi w domu zamieszkała „mała iskierka”, a Arina została opiekunką bratanicy. Dlaczego „iskierka”? Na twarzy Kasi pojawia się uśmiech. Bo rozświetliła dom, złączyła wszystkich wokół siebie. Wytworzyła swoją obecnością nowe rytuały, a uśmiechem zebrała wszystkich przy wspólnym stole. Nie mieszkały jednak w takim układzie zbyt długo. We wrześniu Arina także podjęła decyzję o powrocie do Ukrainy: „Miała tam męża. No i Liza do szkoły też mogłaby pójść”. Arina z dziećmi i trzema walizkami wróciła do Kijowa. Kasia zawiozła ich na dworzec i kazała wracać, gdyby cokolwiek się działo. To pożegnanie było najtrudniejszym momentem całego goszczenia. Dużo smutku, dużo łez i nadzieja, że zobaczą się już w lepszej przyszłości.
Jednak już w grudniu Kasia odebrała telefon, a w styczniu Arina, Saszka i Liza byli z powrotem w jej domu. Bombardowania wciąż trwały, a dzieci coraz gorzej je znosiły. Z tęsknoty, uchodźcy z Ukrainy często decydują się na powrót nawet do tych najbardziej niebezpiecznych regionów. Chcą być we własnym domu, żyć swoim poprzednim życiem. Rzeczywistość jednak szybko pozbawia ich sentymentów i konfrontuje z brutalnością wojny. Wtedy niektórzy ponownie udają się do Polski, niejednokrotnie do tych samych domów.
Spędziły u Kasi kolejne pół roku. Tym razem już z biegającym po domu Saszką. Znów wytworzyły sobie wspólną codzienność: grały razem w planszówki, jadły obiady, jeździły na spotkania w bibliotece. Mało Polaków tam przychodziło. Spotykały się głównie kobiety z dziećmi. Tam kształtowała się ich społeczność. Tak mijał im wspólny czas.
Wyjechały w czerwcu, pozostawiając po sobie mnóstwo dziecięcych rysunków.
„Wolę za dużo o tym nie myśleć. To boli…” – po dłuższej pauzie dodaje Kasia. „Nie jesteśmy rodziną. Byliśmy jak rodzina, ale nią nie jesteśmy. Arina to dorosła kobieta. Ma swoje życie. My mamy swoje. Byliśmy blisko. Przeżyliśmy razem bardzo trudny moment. Dzieliliśmy kawał życia. Teraz wymieniamy się życzeniami na urodziny i święta. I jest to normalne. Teraz każdy poszedł w swoją stronę…”.
15 marca 2022 roku w życiu Kasi rozpoczął się ważny etap. U progu jej i męża domu pojawiła się młoda kobieta z zawiniątkiem w rękach. Nie miała ani nosidełka, ani plecaka, tym bardziej nie miała walizki. W jednej ręce trzymała siatkę z rzeczami, drugą tuliła do siebie synka.
Arina opuściła Kijów w pierwszych dniach po rozpoczęciu wojny. Wraz z bratową i jej dziećmi (10-letnią Lizą i 14-letnim Kostią) spędzili kilka dni na zachodzie Ukrainy. Jednak przerażenie dzieci zmusiło je do wyruszenia w dalszą podróż, której punktem docelowym stały się Pobiedziska, 19-tysięczna gmina położona 30 km od Poznania („Bo tu mieszkał mąż kumy [chrzestnej], czy jakoś tak one na nią mówiły. Nie mógł ich ugościć, nie miał ku temu warunków. Ale miał im pomóc się tu odnaleźć” – wyjaśnia Kasia). Nie była to ich ostatnia podróż w tym kierunku.